Mój podbój Szwecji rozpoczął się 19 lipca kiedy to zaraz po przylocie na lotnisko Sturup-Malmo rozpoczęliśmy z rodzinką wielce emocjonującą wyprawę do miejsca naszego zakwaterowania – Lundu. Z uwagi na dość późną porę dotarcia do celu pierwszy dzień został uznany za organizacyjny…
Następnego dnia pojechaliśmy do małej, położonej nieopodal Lundu miejscowości Lomma. Miasteczko jak każde inne – małe, niepozorne… Było tam jednak coś szczególnego. Miejska plaża :) Plaża ta jest niezwykła z jednego względu. Mianowicie, można tam iść i iść w głąb morza, a poziom wody cały czas nie przekracza 50cm. Jak ja lubię ten Bałtyk… :D Takiej płycizny jeszcze w życiu nie widziałem – 100m od plaży woda nie zakrywała mi kolan. Kiedy to zobaczyliśmy postanowiliśmy iść z bratem w morze tak długo aż przestaniemy czuć grunt pod nogami. Skończyliśmy tę „wycieczkę” około 300 metrów od brzegu! :) Nie liczyłem dokładnie, ale wywnioskowałem to patrząc na ledwie dostrzegalnych, małych jak mrówki ludzi siedzących na plaży i fakt, że stałem, a raczej płynąłem, jakieś 20 metrów dalej od brzegu niż pierwsza zacumowana motorówka. Wrażenie naprawdę niecodzienne. Nie muszę wspominać, że na takiej płyciźnie woda, z reguły cieplejsza, miała tego dnia około 23-24 stopnie. Temperatura na zewnątrz – około 30 + chłodzący lekki wiaterek od morza – żyć nie umierać. I kto powiedział, że Szwecja jest zimna i się na wakacje nie nadaje?! :P